Antek w Berlin Rebels – czyli życie polskiego „eksporta”
Antoni Omondi; to jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w środowisku futbolu amerykańskiego w Polsce. Wieloletni zawodnik Warsaw Eagles, a także reprezentant Polski w sezonie 2018 nie wystąpi na naszych boiskach. Antek zdecydował się na grę w drużynie Berlin Rebels, a także na przeprowadzkę do stolicy Niemiec.
Mieliśmy okazję chwile porozmawiać na temat samej GFL oraz jego gry w Berlinie.
Radek Gołąb: Nie będę pytał Cię o to jak znalazłeś się w Berlinie, ani o poprzedni sezon, bo z tego dość dokładnie przepytał Cię Karol w swoim wywiadzie. Ja za to zapytam o nadchodzący sezon i cel jak postawili sobie Rebels?
Antoni Omondi: Cel jest jeden i jest to mistrzostwo. W ubiegłym roku przegraliśmy mecz ćwierćfinałowy z Unicorns, którzy później zdobyli tytuł. W tym roku będziemy mieli kilka wzmocnień, także oczekiwania w Berlinie są duże.
R.G.: Wróćmy na chwilę do ćwierćfinału z poprzedniego sezonu – zaliczyłeś tam bardzo dobry występ i byliście o krok od sprawienia prawdziwej sensacji.
A.O.: Tak to był chyba mój najlepszy mecz spośród trzech, które rozegrałem w GFL w ubiegłym sezonie. Zaliczyłem przechwyt, miałem kilka ważnych tackli, a samo spotkanie, cóż przegraliśmy je dopiero w dogrywce. W trzeciej kwarcie udało nam się wyjść na prowadzenie, które straciliśmy aby ponownie je odzyskać w czwartej. Jednak Unicorns to świetna drużyna. Doprowadzili do remisu, a później zdobyli decydujące punkty. Ale nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa. Zamierzamy się odegrać w nadchodzących rozgrywkach.
R.G.: Wygląda na to, że w Berlinie doceniają polskich zawodników. Oprócz Ciebie w Rebels występuje także Jakub Berezowski, a w składzie pojawi się również inny reprezentant Polski – Paweł Brodzki.
A.O.: Tak to prawda, wcześniej markę naszym zawodnikom wyrabiał chociażby Marcin Kaim. Dla Jakuba Berezowskiego będzie to bodajże już trzeci sezon w Rebels. Paweł natomiast zadebiutuje w GFL.
R.G.: Jak w ogóle odbierasz ligę niemiecką w porównaniu do polskiej?
A.O.: Na pewno jest ona fizycznie znacznie mocniejsza niż nasza liga. Samo tempo gry też jest szybsze, natomiast to co według mnie robi największą różnicę to bardzo dobry coaching. I nie mam tutaj na myśli jedynie zajęć i treningów, ale pracę podczas meczów. Praktycznie każda drużyna ma dodatkowego trenera, który ogląda mecz gdzieś z trybun i znajduje słabe punkty przeciwnika, a następnie informacje te na bieżąco przekazuje do trenerów na boisku. Widziałem jak to działało w Berlinie i jestem pod ogromnym wrażeniem jak dużo daje taka pomoc. Na każdy mecz mieliśmy też przygotowany osobny game plan. Podstawą oczywiście jest standardowy playbook, przy czym dla każdego przeciwnika mamy opracowane różne warianty zagrywek. Nie nastręcza to większych problemów, ponieważ są to schematy, które ćwiczymy podczas treningów.
R.G.: A jak wygląda sytuacja z importami?
A.O.: Jest to zorganizowane trochę inaczej niż w Polsce. Możemy mieć dowolną liczbę obcokrajowców – istotne jest żeby mieli paszport z kraju należącego do Unii Europejskiej. Co do Amerykanów to może ich być ośmiu w kadrze, w składzie meczowym jest limit do sześciu zawodników, a w jednocześnie na boisku może występować dwóch graczy.
R.G.: Powiesz coś o poziomie amerykańskich zawodników występujących w GFL?
A.O.: W tej kwestii nie ma większych różnic pomiędzy Polską i GFL. Ci zawodnicy mają bardzo zbliżone umiejętności do najlepszych importów, których znamy z polskich boisk. Mógłbym między nimi postawić znak równości. Należy jednak podkreślić, że praktycznie nie zdarzają się nietrafione transfery, co świadczy o bardzo dokładnym scoutingu.
R.G.: Jakie jeszcze różnice mógłbyś wskazać?
A.O.: Długo można by wymieniać. Ciekawostką jest na przykład to, że w GFL wszystkie mecze rozgrywane są na boiskach naturalnych oraz to, że nie można grać we wkrętach. Jeśli chodzi o marketing to wydaje mi się, że lepiej to funkcjonuje w Polsce. W Niemczech nie wszystkie mecze są transmitowane. Wynika to z faktu, że za transmisje odpowiada liga (GFL TV) i po prostu nie wysyłają kamer na wszystkie stadiony. Dodatkowo, wspomniany GFL TV, co tydzień realizuje magazyn ze skrótami wszystkich spotkań oraz komentarzem pomeczowym.
R.G.: Opowiedz trochę o życiu „eksporta”, czy wygląda to podobnie jak w przypadku „importów”, których mamy w Polsce?
A.O.:W zasadzie to wygląda tak samo. Jest jedno mieszkanie dla importów, które opłaca klub. Dostaję zwrot kosztów dojazdu na treningi, a także wynagrodzenie, które starcza na podstawowe utrzymanie się w Berlinie. Nie są to jakieś zawrotne kwoty, można powiedzieć, że bardziej jest to suma, która wystarcza na „drobne wydatki”. Treningi drużynowe mamy dwa razy w tygodniu. Oczywiście o siłownię dbam we własnym zakresie.
R.G.: Miałeś okazję już trochę pomieszkać w Berlinie, poznać klub. W tym roku zdecydowałeś się tam przeprowadzić. Wydaje się, że spodobała Ci się stolica Niemiec.
A.O.: Tak, nie będę ukrywał, że jest to dla mnie fajna sprawa. Koszty życia w Berlinie są zbliżone do polskich. Wynagrodzenie, które otrzymuję wystarcza na utrzymanie się. Dodatkowo klub zaoferował mi pomoc w znalezieniu pracy, ale nie skorzystałem z tej możliwości, a to dlatego, że pracuję obecnie w branży IT i nadal będę mógł to robić zdalnie z Berlina. Nie zastanawiałem się specjalnie długo, kiedy dostałem tę propozycję. Tym bardziej, że dojazd do Warszawy jest naprawdę komfortowy. Na trasie mam zaledwie trzy skrzyżowania ze światłami – jedno w Berlinie i dwa w Warszawie, także gdyby coś się stało, bądź na spotkania z Klientami mógłbym dojechać w kilka godzin.
R.G.: Lokalni zawodnicy nie patrzą na Ciebie z zazdrością? W futbol grasz dopiero od kilku lat a już udaje Ci się dostawać pieniądze za swoje występy.
A.O. Nie, zupełnie nie. Atmosfera w szatni jest świetna. Dużo robią też amerykanie, którzy są mocno zakręceni, ale przy tym bardzo pozytywnie nastawieni. A co do zawodników z Niemiec – niektórzy z nich również dostają pieniądze za grę – chociażby premie za wygrane spotkania, także nie ma na tym polu zgrzytów.
R.G.: A jak organizacyjnie wyglądają Berlin Rebels?
A.O.: Pod tym względem nie można im niczego zarzucić. Wszystko mają świetnie poukładane i skrupulatnie zaplanowane – wiadomo jak to Niemcy. Nie u nich ma miejsca na „improwizację”. Warunki ze mną były dokładnie ustalone jeszcze przed przyjazdem. Na miejscu wszystko już było gotowe. Naprawdę Rebels bardzo poważnie podchodzą do kwestii organizacyjnych. Przed chwilą mówiłem o mieszkaniu klubowym – podczas sezonu oczywiście mieszkają w nim imporci, ale kiedy jest wolne, klub wynajmuje je i zarabia na tym.
R.G.: Kiedy startuje sezon w GFL i kto będzie Waszym najtrudniejszym przeciwnikiem?
A.O.: Pierwszy mecz gramy przed własną publicznością 22 kwietnia z Hamburg Huskies. Także do startu sezonu jeszcze zostało trochę czasu. A kto będzie najtrudniejszy? W naszej dywizji oczywiście New Yorker Lions. W poprzednim sezonie przegrali minimalnie w finale i na pewno będą mieli coś do udowodnienia. Natomiast nie oglądamy się na innych, robimy swoje, mamy mocny skład, dobrych trenerów i duże oczekiwania. Myślę, że to nas powinny się bać inne drużyny.