Nie było niespodzianki w Austrii

Kilka godzin temu zakończył się pojedynek Tirol Swarco Raiders z Panthers Wrocław w rozgrywkach CEFL Championship. Pantery uległy gospodarzom aż 63 do 21. Niewiele osób spodziewało się, że różnica pomiędzy tymi drużynami będzie tak duża.

Szczerze, to trudno coś napisać po takim meczu, nie tak to miało wyglądać, nastawialiśmy się na bardziej wyrównane spotkanie, gdzieś po cichu liczono być może na niespodziankę. Pojedynek ten miał być rewanżem za ubiegłoroczną porażkę Panthers we Wrocławiu (20-33), a tymczasem oglądaliśmy jednostronny spektakl, w którym główną rolę grała jedna drużyna i niestety nie były to Pantery. Pantery były tłem dla fantastycznie tego dnia dysponowanych Raiders.

W Panthers najbardziej zawiedli Ci, na których najbardziej liczono – Amerykanie. Co prawda Tim Morovick miał przebłyski dobrej gry, ale było to zdecydowanie za mało aby nawiązać walkę z Raiders. Nie był to ten sam zawodnik, który pewnie i zdecydowanie prowadzi drużynę od zwycięstwa do zwycięstwa. Za to Desmond Cooper nie mam pojęcia co robił na boisku. Wyglądało tak jakby zupełnie przeszedł obok tego meczu. Nie widziałem w jego grze zaangażowania ani woli walki do tego popełniał katastrofalne błędy, które kończyły się przyłożeniami drużyny z Tirolu. We Wrocławiu, zapewne, po tym meczu tęsknią za Deante Battle.

Mam wrażenie, że Panthers ten mecz przegrali w dużej części w głowach. W pierwszej kwarcie byli bardzo niepewni, wyglądali na przestraszonych… zupełnie jak nie oni. Można było odnieść wrażenie, że presja, ranga meczu, przeciwnik, że to wszystko paraliżuje ich poczynania na boisku. Nie pokazali absolutnie nic przez pierwsze 12 minut spotkania. Fatalnie zagrała linia ofensywna. Bezradny w pojedynkach z defensorami Raiders był jeden z najlepszych polskich ofensywnych liniowych Marek Stajer. Od pierwszych snapów miało się również wrażenie, że zawodnicy z Wrocławia nie nadążają za ekipą z Tirolu, tak jakby to był mecz dwóch prędkości. Było to szczególnie widoczne na liniach, zarówno ofensywnej jak i defensywnej. Presję starał się wywierać niezawodny Szymon Adamczyk, ale nawet on w pojedynkę nie był w stanie zmienić obrazu sytuacji.

Pod koniec pierwszej kwarty i na początku drugiej, chciałem wierzyć, że jednak da się zmienić losy meczu. Morovick wziął odpowiedzialność na siebie, zaczął więcej biegać, był w stanie celnie podawać. Do tego bracia Dziedzic zaczęli łapać piłki, Konrad Starczewski mocnymi biegami zdobywał jardy, ładną akcją błysnął Miłosz Maćków. Następnie Panthers zdobyli przyłożenie i mieliśmy wynik 7:14. W serca zaczęła wstępować nadzieja i trwała tam może niewiele dłużej niż minutę. Raiders odpowiedzieli błyskawicznie, w momencie kiedy wydawało się, że Panthers wracają do gry. W pierwszym snapie, w pierwszej serii ofensywnej po odebraniu kick-offu Raiders zdobyli przyłożenie – w akcji obronnej nie popisał się ponownie Desmond Cooper. Na tablicy wyników znowu było czternaście punktów różnicy. Pantery pogrążały się same z minuty na minutę, a już absolutnym podkreśleniem ich słabej postawy dziś były koszmarne akcje wykonywane w formacji specjalnej – punt. W zasadzie to pod koniec drugiej kwarty już było po meczu. Na przerwę zespoły schodziły z wynikiem 42:14.

Druga połowa meczu rozgrywana była w spokojniejszym tempie, bo wszystko i tak już było rozstrzygnięte. Na boisku zaczęli pojawiać się rezerwowi Raiders, gospodarze nie byli już tak zdeterminowani jak na początku więc mecz zaczął się wyrównywać. Jednak kontrolę nad wydarzeniami na boisku w dalszym ciągu posiadała drużyna z Tyrolu. W efekcie jeszcze trzykrotnie mogli cieszyć się ze zdobyczy punktowych.
W Panthers na pewno na wyróżnienie zasługuje Tomek Dziedzic, który zdobył dwa przyłożenia i był klasą sam dla siebie. Mecz z Raiders pokazał jak wielkim wzmocnieniem jest dla Panter. Gdyby w tej chwili, ktoś zadał mi pytanie dotyczące wzmocnień Panthers poczynionych przed sezonem to bez wahania odpowiedziałbym, że najlepszym, najbardziej wartościowym zawodnikiem, który przyszedł/wrócił do drużyny jest Tomek Dziedzic. I nie dotyczy to wyłącznie dzisiejszego meczu. Moim zdaniem jest to najlepszy polski skrzydłowy i swoimi występami w tym sezonie, tylko to podkreśla.

Kolejny pozytyw z perspektywy Panthers to czwarta kwarta i wrocławska młodzież na boisku, która miała doskonałą okazję by choć przez chwilę pograć z jednym z najsilniejszych przeciwników w Europie. I trzeba przyznać, że chłopaki radzili sobie całkiem nieźle. Cieszę się, że trenerzy Panthers dali im szansę gry w takim meczu oraz, że Ci młodzi zawodnicy, ją wykorzystali. Warto pochwalić Damiana Kwiatkowskiego oraz Kamila Kwiatkowskiego, a także rozgrywającego Jana Wawrzyniaka, który co prawda widać było jak jest zdenerwowany, ale mimo to był w stanie wraz z ofensywą zdobywać pierwsze próby.

W obronie po takim meczu niestety nie ma kogo pochwalić.
Panthers po tym meczu już wiedzą, że nie awansują do kolejnej fazy rozgrywek, a to dlatego, że w grupie rywalizują właśnie ze Swarco Tirol Raiders oraz Prague Black Panthers, a Ci przegrali z drużyną z Austrii 21-44. Tirol zatem ma dwa zwycięstwa i pierwsze miejsce w grupie. Wrocławianie zmierzą się w meczu u siebie z Czechami 12.05 ale będzie to jedynie mecz o zajęcie drugiego miejsca w grupie zachodniej CEFL Championship.

Cóż, Pantery odebrały bolesną lekcję futbolu. Chciałbym aby podziałało to na nich jak kubeł zimnej wody wylany na rozgrzane głowy. Raiders zrobili dziś z Panthers dokładnie to samo, co Panthers robią ze swoimi pozostałymi przeciwnikami w Polsce. Dodatkowo Tirol pokazał wrocławianom ich im miejsce w szeregu oraz ile jeszcze pracy muszą włożyć, aby móc być jednym tchem wymieniani wśród takich klubów jak Schwäbisch Hall Unicorns, New Yorker Lions, Vienna Vikings czy Swarco Tirol Raiders.

I pomimo, że statystki z dzisiejszego meczu nie pokazują tej różnicy to wynik mówi co innego.

Dodaj komentarz